Dzień 11-ty, czwartek, 30 lipca 2015 r. Stave - Å (344 km)
Wyruszyliśmy w drogę na Lofoty - tym razem jechaliśmy trasą prowadzącą zachodnim wybrzeżem (Fv974), to pięknie położona droga posiadająca status narodowej trasy turystycznej. Oferuje unikalną możliwość doświadczenia dzikości krajobrazów wyspy i archipelagu Vesteralen. Wąska trasa przez pustkowie sąsiaduje z często wzburzonym morzem zalewającym białe plaże. Na morzu dostrzec można górzyste wyspy; również na lądzie co jakiś czas wyrastają przed nami strzeliste pasma gór. Można powiedzieć, że wyspę Andoya poznaliśmy w całości.
Andoya połączona jest z największą norweską wyspą Hinnoya wysokim mostem o długości prawie kilometra. Pogoda się popsuła. Już od rana było pochmurno i siąpił deszczyk, który chwilami na trasie był dość rzęsisty. Jednak mimo to widoki były fantastyczne.
Lofoty uznawane są przez wielu za najpiękniejszą część Norwegii, stąd mimo znacznego oddalenia na północ, trafia tu sporo turystów. Na Lofoty wjechaliśmy z Archipelagu Vesteralen drogą E10 przez most (711 metrów długości) nad fiordem Raftsundet, który jest jednym z najbardziej malowniczych fiordów w Północnej Norwegi. Lofoty to aż 60 wysp! Największymi wyspami są: Austvagoy, Vestvagoy, Moskenesoya i Flakstadoya. Mieszkańcy archipelagu żyją z rybołówstwa i z turystyki, choć nie jest to typowa turystyka jaką znamy. Na Lofotach spotyka się przede wszystkim turystów podróżujących camperami, choć nie zabrakło również i rowerzystów. Z uwagi na padający deszcz nie zatrzymywaliśmy się często. Przez całe Lofoty przejechaliśmy trasą E10, po drodze zbaczając jedynie aby zwiedzić rybacką wioskę Nusfjord.
Jest to mała osada kompletnie odizolowana górami od centrum wyspy Flakstadoya (droga dojazdowa prowadzi tunelem pod górami). Położona jest nad wąskim i skalistym fiordem. Krajobraz podczas dojazdu wzdłuż fiordu jest bardzo malowniczy. Dzięki swojej izolacji Nusfjord zachowała w niezmienionym stanie charakter rybackiej osady sprzed wieków. W ramach projektu finansowanego przez UNESCO przekształcono ją w muzeum-skansen. Osada jest bardzo malownicza, a wiele obiektów można zwiedzić np zakład produkujący tran, tartak, kuźnię czy wędzarnię, a niektóre nadal służą zwiedzającym np: stary wiejski sklep, który jest wyposażony jak przed laty. Jest też restauracja, bar piwny i noclegi w starych chatach rybackich.
Ciekawa jest tzw. "ptasia skała" naprzeciw przystani, czyli miejsce gniazdowania morskich ptaków. Takich skał na Lofotach jest wiele, ale najczęściej w znacznie trudniej dostępnych miejscach.
Wróciliśmy ponownie na drogę E10. Kilkanaście kilometrów przed A docieramy do przepięknej miejscowości Reine, położonej nad Reinefiordem u stóp wysokich gór. Wioska, mimo położenia na wielu wysepkach, połączona jest z główną wyspą za pomocą mostów. Reine jest uznawana za jedno z najpiękniejszych miejsc w Norwegii. Bezpośrednio do Reine przylegają góry o wysokości ponad 500 m.
Takiego ukształtowania gór nie spotka się nigdzie indziej w świecie. Osada ta od zawsze utrzymywała się z rybołówstwa. Obecnie czerwone domki rybackie (rorbuer) przerobiono na komfortowe mieszkanka wynajmowane turystom pragnącym poczuć na własnej skórze, jak żyło się na Lofotach. Po drodze zbaczamy jeszcze do portu w Moskenes aby sprawdzić ile czasu będziemy potrzebowali następnego dnia na dojazd z A. Dowiedzieliśmy się, że na prom o godz.6.00 rano możemy przyjechać nawet 15 min. przed odpłynięciem promu, gdyż o tej porze nie ma zwykle kompletu pasażerów.
Około 18-tej dotarliśmy do A (miejscowości o jednej z najkrótszych nazw geograficznych na świecie). Jest to ostatnia najbardziej wysunięta na południe miejscowość na Lofotach. Jej nazwa jest bardzo wymowna - A to po prostu ostatnia litera norweskiego alfabetu. Słowo to w języku duńskim, norweskim i szwedzkim, oznacza potok lub małą rzeczkę. W A na parkingu, który jest tuż za tunelem, rozpoczyna się trasa europejska E10. Za parkingiem jest już tylko asfaltowa ścieżka dla pieszych, która po paru minutach urywa się. Dalej jest już tylko skaliste zbocze i morze. Na skałach rozbiło swe namioty wielu turystów - miejsce niezbyt wygodne bo podłoże skaliste, a po deszczu było bardzo podmokłe. A to urokliwa wioska z czerwonymi domkami na palach i dwoma małymi portami. Przetrwała od XIX wieku w prawie niezmienionym stanie. Choć jest to tylko niewielka wioska, znajduje się tu kilka muzeów, z których każde liczy sobie po kilka budynków (największe - prawie 30!, choć niektóre zwiedza się tylko z zewnątrz). Wszystkie muzea poświęcone są połowom i przetwórstwu dorsza. Na Lofotach wszędzie widać stojaki, na których suszy się wypatroszone dorsze. Eksportuje się je później głównie na południe Europy, a zmielone głowy do Nigerii!
Nocowaliśmy w hostelu położonym w dzielnicy muzealnej wśród starych budynków i małego sklepu spożywczego. Był to typowy dom, jakie budowano w Nordland od 1860 roku, pomalowany na biało. Pokój mieliśmy duży z umywalką, natomiast prysznice i toalety były na korytarzu. Na parterze była duża kuchnia z olbrzymim stołem na środku, doskonale wyposażona w sprzęt AGD i naczynia, połączona z dużym pokojem telewizyjnym. W kuchni zgromadziło się wielu turystów przygotowywujących sobie posiłki, które wszyscy spożywali przy stole, z wyjatkiem dzieci, które jadły przy TV. Po posiłku wyruszyliśmy na zwiedzanie okolicy. Poszliśmy na kraniec Lofotów, gdzie można dotrzeć tylko pieszo. Widok ze skalistego wybrzeża na otchłań wody mimo dość słabej widoczności był urzekający. Wiele osób rozbijało tam namioty. Mimo pochmurnego i czasem deszczowego dnia w nocy nie było ciemno.